Na początku padło na Szanownego Małżonka, teraz na Alę ... wprowadziły się do nas wirusy! Mąż, jak to chłop, do lekarza idzie jak jest umierający. Mój stwierdził, że na tamten świat się jeszcze nie wybiera, więc podjął walkę z przeziębieniem na własną rękę, wytaczając przeciwko wirusom apteczną artylerię. W sumie trochę to trwało, ale 1:0 dla niego. Ala radzi sobie nieco gorzej, niestety! Pierwszy i na pewno nie ostatni raz ma zapalenie krtani! Zaczęło się gorączką i dziwnym odgłosem wydawanym podczas oddychania, jakby miała w środku trąbkę. Wizyta u lekarza, inhalacje, syropy, psikacze do gardła i tak pół dnia spędzamy na uzdrawianiu Alutki. Gorączki brak, ale coś za coś. Teraz Alę męczy niemiłosierny katar i kaszel tak silny, że słuchać już nie mogę. Najgorsze jest to, że tak naprawdę nie ma na niego ratunku! Kaszel, płacz, kaszel, marudzenie i płacz, kaszel, płacz i Ala się budzi, kaszel, ... i tak od 3 dni. Oszaleję, przysięgam! Mam tylko nadzieje, że nie zadziała tu prawo serii i ja jakoś uchronię się przed chorobą. Matka musi być zdrowa żeby ogarnąć ten cały wirusowy bałagan :( To tyle na dziś. Padam :(
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję Ci za zainteresowanie i pozostawiony komentarz :)