środa, 16 listopada 2016

Lekarzu! Czy ci nie wstyd ?

Witajcie. 
Te z Was, które tu zaglądają, pewnie zauważyły, że ostatnio MamAli przepadła. Szczerze mówiąc, pisanie, komentowanie i w ogóle korzystanie z komputera było ostatnią rzeczą na jaką miałam ochotę, a to za sprawą jesiennych chorób, które nas tu dopadły. Przy okazji dowiedziałam się kilku ciekawych rzeczy i miałam wątpliwą przyjemność przekonać się na własnej, a właściwie na Alusiowej, skórze jak niekompetentni są NIEKTÓRZY lekarze i moim zdaniem nie powinni leczyć w ogóle!
Od dokładnie 7 września do 4 listopada moje dziecko było chore, bez ani jednego dnia poprawy. Doliczyłam się 15 wizyt u pediatrów, w tym jednej u laryngologa i alergologa. 
Zaczęło się niewinnie od kataru, potem doszedł bardzo silny, nocny kaszel- diagnoza: infekcja przedszkolna, leczyć syropkami z ziółek i robić inhalacje ze sterydów, które nigdy na Alę nie działały. Wiedziałam, że przedszkole wiąże się z nawracającymi infekcjami i naprawdę byłam na to przygotowana, ale nie sądziłam, że trwają one tak długo.
 W między czasie, do kataru i kaszlu, doszedł rotawirus i zapalenie krtani. I jednym i drugim Ala podzieliła się ze mną. Jak to minęło, to został już tylko katar i kaszel. Lekarze nie widzieli przeciwwskazań, żeby Ala chodziła do przedszkola, bo osłuchowo wszystko pięknie, nie ma gorączki, a kaszel w nocy spowodowany jest wpływającym katarem. No więc Ala chodziła do przedszkola w kratkę. Kombinowałam na wszystkie sposoby, czytałam w internecie artykuły dotyczące takich właśnie długotrwałych infekcji i wszędzie jedna rada, którą słyszałam przy okazji każdej z wizyt "musicie to po prostu przeczekać. Tak bywa z przedszkolakami". Bywa, ale do cholery (!!!) chyba jest jakiś sposób, żeby chociaż nie kasłała?! Mówię Wam, jak tylko zaczynał się kaszel to mi się dosłownie flaki na lewą stronę przewracały. Dzieciak się dusi, płacze, wymiotuje, a my bezradni, no bo żaden syrop na kaszel nie pomaga. Kupiłam nawet bańki, które Ala o dziwo pozwoliła sobie postawić kilka razy.
Kolejna wizyta u alergologa, no bo to na pewno alergia. Kupę kasy wydaliśmy na testy, które nic nie wykazały, więc szukamy dalej.
Laryngolog- Boże jak ja się wnerwiłam! Pani doktor zajrzała w nos i gardło i stwierdziła refluks! Mówię do niej, że z tego co wiem, to refluks bada się w specjalny sposób. Monitoruje się sondą wprowadzona przez nos przez 24 godziny, a poza tym ja nie zauważyłam żadnych oznak refluksu. No przecież znam swoje dziecko! Chyba bym zauważyła takie rzeczy jak odbijanie się, przełykanie, ból brzucha itd. Zwłaszcza, że Ala zawsze mówi jak coś jej dolega, a objawy z którymi przyszłam pojawiły się miesiąc wcześniej i nigdy przedtem nie występowały. No to mnie zgadała, że co ja tam wiem i że skoro wiem lepiej jak lekarz to mam robić jak uważam! 
Po tej wizycie było jeszcze kilka u pediatrów, którzy zlecali podstawowe badania i kontynuację leczenia sterydami i ziółkami, pozwalając Ali na chodzenie do przedszkola.
4 listopada wieczorem pojechaliśmy kolejny raz na nocny dyżur do Luxmedu. W gabinecie siedzieliśmy chyba z godzinę, a po młodej i bardzo miłej Pani Doktor, widać było, że ani nie wie co Ali jest, ani jakie leki jej dać. Osłuchowo wciąż wspaniale. Proponowane leczenie innymi niż dotychczas sterydami z góry było skazane na klęskę, więc poprosiłam o antybiotyk, ale kazano nam zrobić rtg. Ta Pani, jako jedyna zaproponowała nam to badanie. Jako jedyna też nie odesłała nas z kwitkiem i kolejnym skierowaniem na podstawowe badanie moczu czy krwi. Widać było, że choć młoda, jest zaangażowana w szukanie przyczyny i sposobów aby nam pomóc. Zaproponowała kilka rozwiązań, które zależały od tego jaki będzie wynik prześwietlenia.
RTG udało się zrobić od razu (muszę wspomnieć, że Ala była bardzo dzielna), a wynik dostaliśmy następnego dnia. Tak mi dziecko wszyscy leczyli, że skończyło się zapaleniem płuc i oskrzeli! Skonsultowałam jeszcze tylko, czy przepisany antybiotyk dedykowany jest na takie zapalenie i z nadzieją czekaliśmy aż zacznie działać. Od poniedziałku Ala chodzi do przedszkola i nie ma śladu po "przedszkolnej infekcji". I nie można było tak od razu?
Przez dwa miesiące każdy wieczór był nerwowym oczekiwaniem, czy kaszel będzie czy nie. Byłam tak nerwowo wykończona, że nawet mi się rozmawiać nie chciało, a co dopiero pisać. Skupić się na niczym nie mogłam i ciągle krzyczałam, bo nic nie pomagało, a i Ala się buntowała, nie chciała brać leków, jeść, pić. Czułam się bardzo zlekceważona przez osoby, którym zaufałam i powierzyłam moje dziecko.
Zarzucałam sobie, że przecież mogłam sama domagać się rtg wcześniej, ale z drugiej strony skąd mogłam wiedzieć, że takich zmian może nie być słychać. Nigdy się z czymś takim nie spotkałam. 
Po tym wszystkim, śmiało mogłabym otworzyć aptekę, ale też jestem trochę mądrzejsza i już nie podchodzę z takim zaufaniem do lekarzy, bo niestety przekonałam się, że czasami trzeba przebyć długą drogę, aby trafić na jednego mądrego. 
Teraz mam więcej zapału do działania, więcej czasu i spokoju, więc biorę się do roboty, bo znowu narobiło się mi tu trochę zaległości.

Mam nadzieję, że żadna z Was nigdy nie miała takich sytuacji jak nasza, ale wiem też, że to raczej niemożliwe, dlatego zachęcam do podzielenia się nimi. Być może Wasze historie nam się przydadzą, podsuną jakiś pomysł, na który ja czy inne z Was by nie wpadły.  

Pozdrawiam Was gorąco i życzę dużo zdrowia !!!
MamAli  

4 komentarze:

  1. Serdecznie współczuję tych nerwów, aż strach teraz zachorować :/ Dużo zdrowia dla Was :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję Dorotko :* I dla Ciebie też dużo zdrowia. Oby do wiosny :)

      Usuń
  2. Nie zazdroszczę!
    My mamy to szczęście, że po urodzeniu się Młodego trafiliśmy w szpitalu na bardzo fajną pediatrę. Niestety nie ma swojego gabinetu. Później też trafiliśmy na dobrych specjalistów.
    Póki co nie musimy szukać nic dalej, bo Młody nie chodząc do żłobka jest zdrowy. Zobaczymy co będzie jak się zacznie żłobek

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. My też mielismy super pediatre w Luxmedzie. Potem sie gdzies przeniosla i sluch po niej zaginąl. Szkoda. A jesli chodzi o żłobek, u nas Ala jak siedziała w domu to chorowała raz na rok. Była w żłobku jakis czas jak miała prawie rok i wlasciwie ciagle cos łapała, dlatego zostałam z nia w domu. Nie uwazam, żeby miala słabą odporność, jak mi probowano wmawiać, teraz po prostu została zle zdiagnozowana na początku i źle leczona. Licze sie z tym, że bedzie coś łapać, bo już nie jest tak sterylnie jak w domu, ale grunt to dobry lekarz, o ktorego jak się okazuje wcale nie tak łatwo. Życzę zdrowia, zwłaszcza dla Synka :*

      Usuń

Dziękuję Ci za zainteresowanie i pozostawiony komentarz :)